Witam w pierwszym "Na tropie shredu"! W tym cyklu będę zajmował się zgłębianiem techniki gry różnych znanych gitarzystów, analizował je i uwypuklał ślady typowej, technicznej gry gitarowej u gitarzystów, u których nieraz byśmy się tego na pierwszy rzut oka nie spodziewali.
Lecimy!
Na początek mój największy, niemal odwieczny bohater gitary, Brian May - gitarzysta Queen.
Choć w zespole na pierwszy plan wybijał się silny wokal i charakterystyczny majestat Freddie'ego Mercury'ego, Queen był zespołem czterech geniuszy. May potrafił (i potrafi nadal) tworzyć porywające, wpadające w ucho melodyjne solówki o charakterystycznym brzmieniu (własnoręcznie zbudowana z ojcem gitara, Red Special, moneta sześciopensowa zamiast kostki, do tego treble booster i wzmacniacz Vox AC30 - na koncertach używa dziewięciu takich wzmacniaczy, jednak tak naprawdę zawsze w użyciu są maksymalnie trzy - jeden do standardowej gry, a dwa do przetwarzania sygnałów płynących z efektu delay; co jakiś czas, trójka wzmacniaczy zmienia się, aby poprzednie mogły "odpocząć". W studiu May używał czasami także tranzystorowego, małego wzmacniacza, tzw. Deacy - skonstruowanego przez basistę grupy, Johna Deacona), jednak momentami można usłyszeć w jego grze techniczniejsze momenty.
Jedną z wyjątkowych zdolności tego gitarzysty o puchatych lokach jest niespotykane podejście do grania wielopoziomowych harmonii gitarowych. W czasach, gdy takie zabiegi pojawiały się rzadko, a jeśli już, to były prostym dodaniem drugiej gitary, grającej o odpowiedni interwał wyżej lub niżej, May tworzył takie arcydzieła jak otwierające album Queen II Procession, interpretacja hymnu Zjednoczonego Królestwa God Save The Queen, wieńcząca opus magnum grupy - longplay A Night At The Opera - czy Wedding March ze ścieżki dźwiękowej do filmu Flash Gordon. Warto wsłuchać się też w potężne solo w Brighton Rock, gdzie harmonie uzyskane są za pomocą lubianego przez Briana delaya.
Przejdźmy jednak do momentów wymagających szybkości i precyzji. May stara się nie nadużywać gry technicznej, ale mamy wśród jego dzieł takie perełki, jak utwór Bijou, gdzie pojawia się zarówno tapping, jak i subtelna, delikatna gra. W solówce do Bohemian Rhapsody pojawia się piękne, szybkie przejście, później słychać porywający, energiczny riff, a w zakończeniu wielopoziomowe harmonie. W Breakthru mamy do czynienia z palm mutingiem udającym odgłos jadącej lokomotywy (co nawiązuje bezpośrednio do teledysku); solo w utworze The Invisible Man to czysta poezja. W The Hitman mamy heavy metalowy, lekko grunge'owy riff, w Gimme The Prize - niesamowite intro. W klasycznym The Show Must Go On dwie przyjemne solówki, pełne duszy, ale niebanalne pod względem gry. Solo w I Was Born To Love You to finezja.
Przykłady można by mnożyć, ale na razie tyle niechaj wystarczy. Polecam odkrywać piosenki z udziałem Maya także na własną rękę - warto!
Solówka do przesłuchania: Resurrection - wspaniałe solo, zagrane tappingiem. May przyjaźni się z samym Eddie'em Van Halenem (o którym zapewne już wkrótce); legenda mówi, że to właśnie on miał nauczyć Briana gry tą techniką.
Brian May - Resurrection
PS Witam Was wszystkich serdecznie, jestem Zumun i będę zapewne od czasu do czasu pojawiał się na tej stronie tu i ówdzie-- Mam nadzieję, że moje artykuły Was zaciekawią. Zachęcam do komentowania. Pozdrawiam!
Brian May :) Queen :) Geniusze :)
OdpowiedzUsuń